czwartek, 28 lipca 2011

Ktoś był i był, a później zniknął i uporczywie go nie ma

Długo odwlekałam napisanie tej notki. Bo boli mnie to, o czym będę pisac.
Byłam wczoraj na pogrzebie. Zmarł ksiądz, który był u mnie w parafii dwadzieścia dwa lata. Nie pamiętam tego kościoła bez niego i jest mi trudno przywyknąc do faktu, że już go nie ma.. Przywyknąc to chyba złe słowo, bo nie można przywyknąc do czyjejś śmierci. Wiem, że trzeba się w tym pogodzic. Trzeba życ dalej.
Ksiądz Antoni był moim spowiednikiem. Wiedział o mnie więcej, niż moja rodzina. Wiedział z czym mam problemy, z czym sobie nie radzę, co mi sprawia trudności.

Zmarł w niedzielę w kościele. Zmarł nagle. Serce stanęło i juz nie ruszyło, po prostu. Po prostu, taka zwykła śmierc.
Ja dowiedziałam się o tym w poniedziałek. Szłam do kościoła i zastanawiałam się jak to możliwe, że zmarł taki dobry człowiek, a ten świat nadal istneje. Ptaki nadal śpiewają, samochody jeżdżą, ta cholerna Ziemia nadal się kręci...

Mam tylko nadzieję, że już jest w Niebie, że już jest w pełni szczęśliwy.

sobota, 23 lipca 2011

Za rok, może dwa...

Ogłaszam, że nie będę pisać. Jako usprawiedliwienie podam, że zaczynam dzisiaj remont w domu i na jakiś tydzień będę odcięta od Internetu, a co za tym idzie- od świata.
Ale wrócę- spoko, loko!, i wszystko nadrobię.

piątek, 22 lipca 2011

A po nocy przychodzi dzień, a po burzy spokój...

Jak nic mam nadmiar prolaktyny. Obejrzałam właśnie Wodę dla słoni. Przeryczałam połowę.
(Tak na marginesie: ten Robert to jednak jest cudowny... Chociaż Polak z niego bardzo marny)




Panie i Panowie, przedstawiam Wam Dziubaskową! Ma 22 tygodnie i waży 0,5 kg!
Ale nie będzie moją chrześniaczką. Nie stać mnie na luksus bycia chrzestną. Bardzo żałuję.

czwartek, 21 lipca 2011

Ocal mnie, nim utracę wiarę w sens...

Chyba klimakterium przechodzę, bo mam nastroje zmienne jak jeszcze nigdy. Śmieję się tylko po to, by za chwilę płakać zupełnie bez powodu. Chyba, że powodem można nazwać kłótnię z mamą, brak pracy, niezaliczony semestr i tę cholerną samotność. Nie mogę sobie poradzić z wzięciem się w garść. A wiem, że muszę.

Przeczytałam Zmierzch i zakochałam się w Robercie P. Bez sensu, wiem.
To było moje drugie podejście do tej książki i powiem szczerze, że trudno jest mi ją ocenić. Za pierwszym razem odstraszył mnie styl pisania (lub tłumaczenie, nie wiem) i zrezygnowałam po 30 stronach. Tym razem starałam się tak bardzo nie zwracać na to uwagi i CZYTAWSZY, koncentrować się na tym co czytam. Historia sama w sobie nawet mi się spodobała. Czułam na sobie chłodny dotyk Edwarda i rzęsisty deszcz padający w Forks. Wciągnęłam się. I przeżywałam tę książkę. A dawno nie czytałam książki, która pochłonęłaby mnie tak do końca. Zmierzchowi się udało. Ale jednak wampiry to w dalszym ciągu temat, który mnie drażni i odrzuca. Mimo to chętnie sięgnę po kolejną część, kiedy będę miała ochotę na odmóżdżenie.

Zmotywowałam się wczoraj, żeby wyjść z domu. Pojechałam na zakupy. To, co przeżyłam w autobusie sprawiło, że straciłam wiarę w sens tych zakupów. Ludzi oczywiście jak za komuny, dziury w drogach i korki o każdej porze dnia i nocy, to już chyba norma. I, kurcze, wiadomo jak jest w autobusie: zimą zimno, latem gorąco. Wszystkie pozamykane okna sprawiły, że byłam bliska omdlenia. I jeszcze jakiś facet wciskał mnie w barierkę. Kilka minut jazdy dłużej i chyba bym wybuchła.
Kupiłam czarny kapelusz i wino. Czerwone. I zostałam poproszona przez panią kasjerkę o dowód. Dziwnie się czułam. Ale z drugiej strony, gdy inna pani kasjerka powiedziała do mnie kilka tygodni temu na ty, trochę się we mnie zagotowało. Eh, sama już nie wiem czego chcę.

Potrzebuję słońca. CHCĘ słońca! W tym momencie!

PS Przepłakałam właśnie całą Szkołę uczuć. Aż mnie oczy pieką.

poniedziałek, 18 lipca 2011

Najgorzej w zyciu to samotnym byc...

Zdałam sobie sprawę z tego, że chociaż mam pełną rodzinę, chociaż otacza mnie mnóstwo ludzi, ja tak naprawdę jestem sama.
Wszystko się rozpada. Zastanawiam się, co ja w sobie mam takiego, że tak bardzo odstraszam ludzi.

piątek, 15 lipca 2011

Oprócz blekitnego nieba nic mi dzisiaj nie potrzeba!

Widziałam spadającą gwiazdę. I nie pomyślałam życzenia, bo... nie wiedziałam jakie. Ale to nie jest tak, że nie mam marzeń. Mam, oczywiście, że mam. Gdy człowiek przestaje marzyć- umiera. Ale moje marzenia są na tyle osiągalne, że sama poradzę sobie z ich spełnieniem. Nie potrzebuję do ich realizacji czarodziejskiej mocy. To sprawiło, że naprałam jakiejś dziwnej pewności siebie. I wiary.

Dni mijają mi jeden za drugim. Nie robię nic na co nie miałabym ochoty. Trochę czytam, trochę piszę. Leżę i rozmyślam. I jest mi najzwyczajniej w świecie fajnie.

Dzisiaj rozkoszuję się głosem Scotta Grimesa. Następny ideał trafiający dźwiękami w miejsca mojego ciała,  w które powinien.

czwartek, 14 lipca 2011

A to zycie zawodu jest warte!

Jestem artystką, a artyści pracują (tworzą!) nocami. I to jest powód mojego spania do południa, o! Wymyśliłam to przed chwilą wracając z galerii.
Zabrakło mi zielonej herbaty, a ja niestety nie potrafię bez niej funkcjonować. I jak tak teraz o tym pomyślę, to chyba jest to moje jedyne uzależnienie. Zbierałam się godzinę po tę herbatę. I zebrałam się na trzy minuty przed burzą. Zmokłam, ale dla zielonej herbaty było warto.
I tak szłam w tym deszczu. I wdychałam ten cudowny zapach. I było mi dobrze. I zapragnęłam zrobić coś szalonego. Kompletnie zwariowanego. Tańczyć nago w deszczu, albo turlać się po mokrej trawie. Niestety nie starczyło mi odwagi. Zresztą samej to raczej marna przyjemność.

Wróciłam sercem, duszą i całą sobą do Janusza Radka.
Każdy dźwięk wyśpiewane przez niego przyprawia mnie o dreszcze. Wsącza się w najbardziej niedostępne zakamarki mojego ciała. Ideał. Mógły mi nawet abecadło śpiewać, a ja słuchałabym cały dzień. I noc. I następny dzień. I jeszcze, i jeszcze...
Pierwszy raz usłyszałam Niech żyje bal w jego wykonaniu. Cudo. Klasa sama w sobie.
Idę dalej się rozpływać.


Może napiszę jakiś sensowny ciąg dalszy do mojego opowiadania. Trzymajcie kciuki.

środa, 13 lipca 2011

A moze by tak, dla odmiany, zakochac sie z wzajemnoscia?

Karol znowu się mną pobawił. Znowu nic sobie nie robi z moich uczuć. Znowu. Znowu. Znowu, kurwa, znowu!!!! Ale to już ostatni raz. Obiecuję, ostatni raz.
Była kolejna próba. Kolejna nieudana próba. Ostatnia próba.
Nie skrzywdzi mnie. Już nigdy, przenigdy. Nie będę już płakać. Nie przez niego. Nie zasługuje na moje łzy.

Przepraszam, bardzo nie lubię używać wulgaryzmów w moich wpisach. Ale dzisiaj czuję się kompletnie rozbita. I sama nie wiem, tak jakoś.

wtorek, 12 lipca 2011

Znajdz czas, by zatanczyc machajac rekami

Notka napisana 10 lipca. Ale mój kochany Internet nie był tak łaskawy, by pozwolić mi ją dodać. Stąd to opóźnienie.

Ludzie na Śląsku mają zupełnie inną mentalność. Są otwarci, życzliwi, uśmiechnięci. Miałam imieniny i nie mogłam prawie nikogo wyciągnąć do baru, a tam każdy pretekst jest dobry do zabawy.

Na weselu było bardzo fajnie. Mimo, iż Mateusz tańczy gorzej niż ja, co nie jest łatwe do osiągnięcia.
W głowie zawrócił mi Szwed, Juan (vel. Johan), który po polsku umiał powiedzieć tylko "do dna". Stereotypy mówią, że ludzie ze Skandynawii są oziębli i odzywają się tylko kiedy jest to niezbędne. A Juan bez przerwy gada, bez przerwy się śmieje. Bardzo pozytywny człowiek. Pił równo z nami, Polakami. I podczas gdy wszyscy byli jeszcze w stanie niewskazującym, Juan już przytulał się do wszystkich. Więc może w tym przypadku stereotyp mówi prawdę...

Bardzo spodobało mi się to, że Państwo Młodzi zamiast kwiatów zażyczyli sobie artykuły szkolne, które przekażą do domu dziecka. Bardzo fajnie.

No i ogólnie jest kilka różnic między ślubem i weselem na Śląsku, a ślubem i weselem "u mnie". Jak powiedziałam, że u mnie śluby zaczynają się o 16- 17, to byli niemal przerażeni, że tak późno. U nich Państwo Młodzi od razu po ślubie jadą do domu Panny Młodej zawieźć błogosławieństwo otrzymane od księdza. Oni zaś nie słyszeli o czymś takim, jak wykupywanie butów.
Czekam teraz na zaproszenie na góralskie wesele, żeby dalej poznawać tradycje regionalne. Bo spodobało mi się to poznawanie, nie powiem, że nie.

Koleś, który mnie odwoził do domu, zaprosił mnie na śląską dyskotekę. Ale powiedział z góry, żebym zarezerwowała sobie tydzień na tę imprezę...

A tak z takich codziennych spraw, to mogę napisać, że ciągle nie mogę przestać myśleć o ścigaczu. Może zdobędę się na odwagę i pójdę na to prawo jazdy? Fajnie by było mieć takie cudo...

czwartek, 7 lipca 2011

Nic nie robic, zupelnie nic nie robic...

Kurcze. Kurcze, kurcze, kurcze, kurcze.

Niby wszystko dobrze. Ale jakoś tak... Za dobrze?
No fakt, ja lubię mieć utrudnione życie, zapomniałam. Nie może być monotonnie, nudno, nie może być... dobrze.

Udało mi się dopchać wreszcie na to całe USG. Wątroba- ok, nerki- ok, aorta- ok, pęcherzyk żółciowy- ok, trzustka- ok, pęcherz- ok. Szkoda tylko, że na USG nie wykrywa się nieprawidłowości jelit. A to najprawdopodobniej z nimi mam na pieńku. Jutro będę miała wyniki krwi. I zobaczymy co dalej.
Czasami zastanawiam się kiedy zostanę lekomanką albo hipochondryczką. A może nawet obiema naraz.

Od tygodnia mam wakacje. Od tygodnia siedzę w domu. I jem, jem, jem... Efekt? +1 kg więcej na wadze. Ble.

W sobotę od 12:00 weselę się w Tarnowskich Górach. Oczami wyobraźni już widzę, jak mnie spiją na tym śląskim weselu.
A jutro dzień przygotowań. Farbowanie, piłowanie, malowanie, depilowanie, maseczkowanie (jest takie słowo?!), przymierzanie, pakowanie... I tak dalej, i tak dalej.

piątek, 1 lipca 2011

Zwyciestwo tez w tobie sie tli...

Są wyniki konkursu.

 Z uwagi na bardzo wysoki i wyrównany poziom artystyczny zgłoszonych utworów komisja
konkursowa postanowiła dodatkowo wyróżnić w formie dyplomów oraz nagród książkowych
następujących autorów:


I wśród tych autorów jestem ja.
Moje opowiadanie (a wraz z nim ja) zajęło czternaste miejsce. Na trzysta dziewięćdziesiąt. Nie najgorzej. Ale mimo wszystko mam niedosyt. Niby fajnie, będę miała dyplom za udział w czołówce i jakąś nową książkę. Ale tak bardzo chciałabym wydać swoją książkę. Prędzej czy później mi się to uda, bo nawet jeżeli nikt nie będzie chciał jej wydać, to zrobię to na własny koszt. Ale wolałabym, żeby to było jednak prędzej.

Byłam u lekarza. Dostałam skierowanie na USG, krew, mocz. I tabletki. Najprawdopodobniej są to jelita. Zobaczymy, co to będzie.

Coś jeszcze miałam napisać, ale już zapomniałam.