czwartek, 28 lipca 2011

Ktoś był i był, a później zniknął i uporczywie go nie ma

Długo odwlekałam napisanie tej notki. Bo boli mnie to, o czym będę pisac.
Byłam wczoraj na pogrzebie. Zmarł ksiądz, który był u mnie w parafii dwadzieścia dwa lata. Nie pamiętam tego kościoła bez niego i jest mi trudno przywyknąc do faktu, że już go nie ma.. Przywyknąc to chyba złe słowo, bo nie można przywyknąc do czyjejś śmierci. Wiem, że trzeba się w tym pogodzic. Trzeba życ dalej.
Ksiądz Antoni był moim spowiednikiem. Wiedział o mnie więcej, niż moja rodzina. Wiedział z czym mam problemy, z czym sobie nie radzę, co mi sprawia trudności.

Zmarł w niedzielę w kościele. Zmarł nagle. Serce stanęło i juz nie ruszyło, po prostu. Po prostu, taka zwykła śmierc.
Ja dowiedziałam się o tym w poniedziałek. Szłam do kościoła i zastanawiałam się jak to możliwe, że zmarł taki dobry człowiek, a ten świat nadal istneje. Ptaki nadal śpiewają, samochody jeżdżą, ta cholerna Ziemia nadal się kręci...

Mam tylko nadzieję, że już jest w Niebie, że już jest w pełni szczęśliwy.

4 komentarze:

  1. to straszne , że ksiądz zmarł na mszy ... ;(


    ja mam 163 niecałe wzrostu

    OdpowiedzUsuń
  2. [*] eh no cóż takie jest życie...

    OdpowiedzUsuń
  3. taka jest niestety kolej rzeczy
    kazdy sie rodzi i kiedys umiera

    OdpowiedzUsuń